top of page

O Mulan


“The buck bounds here and there,

Whilst the doe has narrow eyes.

But when the two rabbits run side by side,

How can you tell the female from the male?”

Ballad of Mulan, VI w. n.e.

zdjęcie: Walt Disney Pictures 

Po pół roku od pierwotnego terminu premiery, remake kultowej kreskówki Disneya o dziewczynie wyruszającej na wojnę w przebraniu mężczyzny wreszcie wszedł na ekrany kin. I szczerze mówiąc, mimo rzetelnie prowadzonej, zarówno w Internecie jak i w przestrzeni publicznej akcji reklamowej, “Mulan” zdaje się nie spełniać oczekiwań wielu widzów. Może to właśnie przez te oczekiwania, które rosły z każdym miesiącem odwlekania premiery, ta barwna produkcja wydaje się być zupełnie przeciętna, mimo że zwiastuny zapowiadały epickie filmowe widowisko, jakiego jeszcze nie było.

Zanim zastanowimy się, co właściwie w nowej “Mulan” odpowiada za tak chłodne przyjęcie (pomijając wiele kontrowersji o podłożu politycznym, które narosły wokół filmu), przyjrzyjmy się oryginalnej wersji opowieści - chińskiej balladzie z VI w n.e. oraz innym, często nie tak dobrze znanym, jej ekranizacjom.

Ballada opowiada historię Mulan w niewielkim stopniu skupiając się na jej wojennych wyczynach. Główna oś fabuły wygląda prawie identycznie jak w ekranizacjach – ojciec Mulan, który jest stary i zbyt schorowany by walczyć, otrzymuje wezwanie do armii, a nie ma syna na tyle dorosłego, aby wysłać go do wojska. Tu widać pierwszą różnicę pomiędzy oryginałem a filmami – w kreskówce z 1996 roku Mulan nie ma żadnego rodzeństwa, w recenzowanym filmie z 2020 roku ma siostrę, co nieco zbliża dzieło do oryginalnej historii, ponieważ w balladzie również pojawia siostra Mulan.

Tu wszystko się zgadza, ale rodzi się pytanie: z kim tak właściwie cesarstwo chińskie toczy wojnę i czy rzeczywiście jest to cesarstwo chińskie? Otóż w czasach, o których mówi ballada, terytoria dziś należące do Chin były podzielone na część północną i południową. W części południowej rządzili cesarze chińscy, lecz w części północnej, gdzie dzieje się akcja poematu, panowali władcy turkijscy. Dlatego w balladzie Mulan zwraca się do władcy nie “Cesarzu” lecz “Khanie”.

W balladzie również nieokreśleni są wrogowie chińskiej armii. Nazwani są oni tylko raz “barbarzyńskimi jeźdźcami” (ang. barbarian cavalry). Wiadomo, że kinematografia rządzi się innymi prawami niż literatura i potrzeba jej określonego antagonisty. W kreskówce są to Hunowie, w wersji z 2020 roku – Rouranie.

Na przestrzeni lat na Dalekim Wschodzie powstało wiele ekranizacji ballady, która wydaje się wręcz stworzona do przeniesienia na srebrny ekran. Pierwsza powstała już w 1927 roku - był to niemy film pod tytułem “Hua Mulan zaciąga się do armii” w reżyserii Li Pingqiana. Kolejna chińska ekranizacja z 1939 roku p.t. “Hua Mu Lan”, jako film już w pełni udźwiękowiony, zdobyła dużą popularność, szczególnie, że w tym czasie Chiny były w stanie wojny z Japonią, a film miał podnosić na duchu i wzmacniać wiarę w potęgę państwa chińskiego.

W 1998 historia Mulan została po raz pierwszy przedstawiona szerszej publiczności na Zachodzie w (chyba najbardziej znanej) rysunkowej wersji Disneya. W 2009 roku z kolei w Chinach powstał dramat historyczny “Hua Mulan” w reżyserii Jingle Ma, w którym rolę tytułową zagrała Zhao Mei, gwiazda chińskiej kinematografii i muzyki pop. Ostatnią jest wersja Disneya z 2020 roku wyreżyserowana przez Niki Caro z Liu Yifei w roli głównej.

W tym eseju skupię się głównie na trzech ostatnich ekranizacjach, ponieważ powstawały w nie tak odległym od siebie przedziale czasowym, a więc w czasach, w których kultura jest już globalna, nie tylko przez fakt, że dzieła są dostępne szerokiej, światowej publiczności, ale powstają jako pewien mix kulturowych treści i form.

Wróćmy zatem jeszcze do pierwowzoru. “Ballada o Mulan” jest przedstawieniem cnoty xiao czyli tak zwanej „nabożności synowskiej”. Jest to jedna ze sztandarowych wartości konfucjanizmu (który w czasach Mulan był najbardziej rozpowszechnionym prądem filozoficznym w Chinach). Xiao można zdefiniować jako szacunek i posłuszeństwo wobec rodziców, krewnych i przodków oraz gotowość do poświęcenia własnego szczęścia w imię i dla rodziny.

Zarówno w filmach pełnometrażowych z 1927, 1939, 2009 roku oraz w kreskówce temu motywowi zastała oddana sprawiedliwość, przynajmniej częściowo. W filmie Disneya z 1998 wielokrotnie podkreślane są wewnętrzne dylematy głównej bohaterki, martwi ją nieustannie fakt, że nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom rodziców w sprawie wyjścia za mąż. Mimo, że scena przedstawiająca wizytę Mulan u swatki jest humorystyczna, pokazuje widzowi wyraźnie, że dziewczyna, pomimo że się stara, nie może wypełnić woli rodziców. W najnowszej wersji „Mulan” również jest to zaakcentowane, lecz nie w tak silny sposób. Mówiąc o filozofii i obyczajowości Chin, nowa wersja Mulan miała być swego rodzaju “zrehabilitowaniem się” Disneya po jej pierwowzorze. Zarzucano mu dużo nieścisłości w przedstawianiu kultury Chin oraz prezentowaniu jej przez pryzmat zachodnich stereotypów. W wielu scenach bowiem troska o wierne przedstawianie tradycji czy zwyczajów starożytnych Chin poległa w walce z kinową poetyką i chęcią poruszenia widza. Przykładem jest ta, w której Mulan ścina swoje włosy mieczem. Scenarzysta chcący być wiernym zwyczajom z tamtego okresu chińskiej historii, nie mógłby jej umieścić, bowiem ówczesny konfucjanizm okaleczanie ciała i ścinanie włosów traktował jako odrzucenie darów od rodziców. Inny element niezgodny z kulturą, to np. podziwianie kwiatu wiśni - zwyczaj rozpowszechniony w Japonii, ale nie w Chinach.

Mówimy jednak nie o historycznym filmie, lecz o bajce dla dzieci, która przede wszystkim miała intrygować przedstawianiem zupełnie innego kręgu kulturowego od tego, który zachodnia publiczność widzi w kinach na co dzień. A jako ów „krąg kulturowy” potraktowano chyba ogólnie Daleki Wschód.

Nowa “Mulan”, film zapowiadany jako o „poważniejszy”, adresowany do nieco starszej widowni, miał przyciągnąć zarówno widzów amerykańskich i europejskich, jak i chińskich, którzy mieli tam zobaczyć pokazaną z szacunkiem reprezentację swojej kultury.

Niestety, na tym polu produkcja poległa o wiele bardziej spektakularnie niż kreskówka, bo nieścisłości (również historycznych) jest w niej chyba dwa razy więcej.

Widać je już w pierwszych minutach filmu, gdzie oczom widzów ukazuje się tulou - wielopiętrowy budynek zbudowany na planie koła, z drzwiami skierowanymi do wewnątrz. Wygląda bardzo orientalnie (no właśnie – dla nas „orientalnie”), ale jest zupełnie nie na miejscu. Otóż domy typu tulou były budowane przez ludność Hakka – mniejszość zamieszkującą Chiny południowe, nie północne. A jak wspominałam wcześniej, Mulan mieszkała na terenie Chin północnych. Dalej jest już niestety coraz gorzej i może to zauważyć nawet widz nie mający zbyt dużej wiedzy na temat kultury wschodniej Azji.

W filmie pojawia się wielokrotnie feniks – jest on opiekunem rodziny Mulan, który zastępuje w tej wersji Mushu, miniaturowego smoka z kreskówki (o humorystycznym potencjale, jaki został utracony przez tę zmianę, napiszę za chwilę.) Feniks przedstawiony w filmie jest jednak zachodnim a nie chińskim feniksem. Mit ptaka o tej nazwie w kulturze chińskiej powstawał kompletnie niezależnie od znanego nam mitu ze starożytnej Grecji czy Egiptu. Chiński feniks nie ma nic wspólnego z ogniem i odradzaniem się przez ogień, a właśnie w tym znaczeniu mówią o nim w filmie zarówno ojciec Mulan jak i cesarz.

Również postać „czarownicy” jest kulturową niezgodnością – w chińskiej mitologii nie występują czarownice, lecz demony lub złe duchy płci żeńskiej, który przybierają postać lisów. Czarownica to postać cielesna o określonych mocach, demon to byt pozacielesny. Różni je wszystko, włącznie z pochodzeniem.

Największą bodaj pomyłką w zrozumieniu chińskiej kultury, która również znacząco wpływa na przesłanie całego filmu i dynamikę akcji, jest przewijający się nieustannie motyw “energii Chi”. Na podstawie filmu można by wywnioskować, że energia Chi (qi) to rodzaj “supermocy”, która daje jej posiadaczowi ponadprzeciętne, czy wręcz nadludzkie zdolności do walki, siłę fizyczną, zwinność i koordynację ciała. W chińskiej filozofii i tradycyjnej chińskiej medycynie chi to energia, która przenika cały kosmos, nadaje życie materii, także ludziom. To taki prąd 230 V, który w naszym systemie energetycznym zasila życie różnych urządzeń a już sprawą ich budowy jest, jak go przetworzą na własny użytek. W filmie chi jest ukazana jako coś, co różnicuje ludzi, może być dane komuś w wyjątkowej ilości. Dla pokazanej historii ma to taki skutek, że momentami widz ma wrażenie, że ogląda film produkcji Marvela lub DC o superbohaterach. Słowo chi w całym filmie pada przynajmniej kilkadziesiąt razy, co po pewnym czasie staje się nużące, szczególnie że każda wypowiedź lub dialog na temat “mistycznej energii” nie tylko nie wnoszą nic nowego do fabuły, ale irytują pseudofilozoficzną manierą.

zdjęcie: Walt Disney Pictures 

Wszystko to sprawia, że przed widzem ukryty jest portret psychologiczny głównej bohaterki. Nie widzimy rozterek Mulan, jej starań o to, żeby dorównać innym w walce. Od początku jest ona po prostu obdarzona nadnaturalnymi mocami, które sprawiają, że walka nie jest dla niej niczym niezwykłym. Mulan nie korzysta z nich podczas treningów, nie chce ich ujawnić, ponieważ jej ojciec radził jej to. Jednak w decydującym momencie może być lepszą niż wszyscy inni żołnierze nawet bez ciężkiej pracy, bo w zanadrzu

ma swoją moc. W kreskówce z 1998 roku Mulan, aby dorównać mężczyznom ciężej niż oni trenowała i jej praca nad sobą, nad kondycją fizyczną pokazana była jako jeden

z podstawowych wątków. I to było bardzo chińskie - główny bohater pokonuje swoje słabości poprzez ciężką pracę i poświęcenie.

grafika: Walt Disney Pictures 

Film i postacie z roku 2020 mimo szumnych zapowiedzi są na wskroś “amerykańskie” i widać to gołym okiem, bez wnikania w historię. Jeśli ktoś oglądał choćby jeden chiński film historyczny lub nawet fantasy na pewno zauważył, jak inna jest ekspresja aktorów. Postacie zachowują się w sposób powściągliwy w ruchach i mimice, szczególnie w sytuacjach, które wymagają okazania szacunku – czy to w stosunku do zwierzchników, czy też rodziców, ale także w bardziej osobistych relacjach. Emocje są ukrywane, tak samo negatywne jak i pozytywne, bo dobrze wychowany człowiek „zachowuje twarz”.

Najlepiej widać te różnice w zachowaniach i reakcjach postaci, gdy porównamy scenę

z dwu produkcji Disneya oraz chińskej “Hua Mulan” (2009), gdy Mulan wraca z wojny do domu. W chińskiej wersji bohaterka wraca po dwunastu latach walki, jej powitanie

z ojcem, mimo że pełne ciepła jest spokojne, oboje zachowują się z pełnym szacunku dystansem. Później następuje scena pożegnania Mulan z Wentai – synem cesarza, u którego boku Mulan walczyła przez wszystkie lata. W ciągu tego czasu oboje zakochali się w sobie, jednak ojciec Wentai wyznaczył mu obowiązek do spełnienia – musi on poślubić księżniczkę z plemienia najeźdźców, którzy w wyniku różnych kolei losu gotowi są zawrzeć sojusz. Wentai proponuje Mulan ucieczkę, ta jednak odmawia, ponieważ wyżej nad miłość stawia honor i obowiązek wobec kraju, co dla zachodniego widza stanowi zupełnie niespodziewany zwrot akcji. Pojawia się tu jedna z głównych wartości konfucjanizmu,

czyli podporządkowanie jednostki wobec zbiorowości, do której należy. Kultura zachodu głosi przede wszystkim indywidualizm, stąd decyzja głównej bohaterki może wydawać się zaskakująca i niezrozumiała.

W “Mulan” z 1998 roku z kolei, gdy bohaterka wraca do domu i widzi swojego ojca, wręcza mu miecz pokonanego Shan Yu oraz medalion ze smokiem podarowany jej przez cesarza. Następnie klęka przed nim i składa głęboki ukłon. Stary ojciec dopiero wtedy przytula ją

i mówi, że “to honor mieć ją za córkę”. Jak natomiast ta scena wygląda w najnowszej ekranizacji? Mulan wraca do domu, z rozpędu najpierw pada w objęcia siostrze, a następnie swoim rodzicom. Scena jest tak typowa dla amerykańskiej kinematografii, że ociera się wręcz o kicz i zdecydowanie przeciwstawia się tradycji chińskiej.

“Mulan” z 2020 roku miała być filmem reprezentującym kobiecą niezależność i siłę, jednak moim zdaniem produkcja poległa również na tym polu. W poprzednich wersjach historii, Mulan staje się równa, a nawet lepsza od swoich towarzyszy broni dzięki ciężkiej pracy i ćwiczeniom. W najnowszej historii posiada ona “magiczne moce” w postaci energii chi, która sprawia, że dziewczyna już od najmłodszych lat wykazuje ponadprzeciętne zdolności w walce. Także druga licząca się kobieca postać w filmie, czyli czarownica walcząca u boku Bori Khana jest obdarzona tymi nadnaturalnymi zdolnościami. Wniosek, który się wysnuwa jest dość przygnębiający: możesz być równa mężczyznom, tylko wtedy, gdy posiadasz nadprzyrodzone moce. Jeśli jesteś zwyczajna, możesz co najwyżej dobrze wyjść za mąż, jak robi to w filmie siostra Mulan.

Podsumowując, nawet jeśli nie zwrócimy uwagi na wszystkie niezgodności kulturowe, historyczne oraz zupełnie nietrafione przesłanie, “Mulan” z 2020 roku jest filmem po prostu przeciętnym, żeby nie powiedzieć: słabym. Pozbawiona piosenek ze swojego kreskówkowego pierwowzoru, traci nie tylko w warstwie muzycznej, ale też na elementach humorystycznych i na wartkiej akcji. Treści, który dzięki piosenkom były przedstawione w dowcipny i finezyjny sposób, tym razem musiały z konieczności zostać zaprezentowane w rozwlekłych dialogach i monologach. Brak smoka Mushu, czy świerszcza przynoszącego szczęście (który w najnowszym filmie został zastąpiony ludzką postacią, która według mnie nie wnosi absolutnie nic do fabuły) sprawił, że film stał się straszliwie poważny, wręcz patetyczny.

Jeśli nie piosenki i nie humor, to może twórcy postarali się o to, by powstało epickie dzieło na miarę “Władcy pierścieni”? Niestety też nie. Sceny bitewne wydają się być kręcone niewielkim wysiłkiem (w największej z nich bierze udział ok. 400 statystów), a widz

ma wrażenie, że cały ogromny budżet filmu (200 mln USD!) został przeznaczony na przeestetyzowane sceny krajobrazowe z nadmiernym użyciem filtrów. Pełne dramatyzmu epizody z kreskówki, które sprawiały, że widzom, niekoniecznie tylko tym małym, w oczach stawały łzy (jak np. scena ucieczki Mulan z domu) tutaj są pozbawione emocji.

Najnowsza “Mulan” nie ma też w sobie nagłych zwrotów akcji, jak ekranizacja chińska

z 2009 roku. Zakończenie jest przewidywalne i nie zostawia widza z właściwie żadną refleksją.

Trzeba jednak przyznać, że film ma kilka przykuwających momentów, takich jak ten, kiedy Mulan udaje się wspiąć na szczyt góry z wiadrami pełnymi wody w rękach.

Czuć tam wyraźnie uczucie zwycięstwa, jakie ją ogarnia. Spektakularna scena ostatecznej walki z Bori Khanem jest oryginalna i przedstawiona w sposób angażujący widza, w końcu tworzy się jakieś napięcie! W filmie również wielokrotnie pojawiają się z sceny, w których postacie, zupełnie wbrew prawom fizyki biegają po ścianach lub wykonują niesamowite skoki po dachach. Takie zabiegi są często stosowane w chińskich filmach fantasy (których globalną popularność zapoczątkował „Przyczajony tygrys, ukryty smok” z 1998 roku)

i wydaje mi się, że zostały tutaj dodane jako swoisty ukłon w stronę chińskiej kinematografii. Trzeba też oddać twórcom sprawiedliwość, że rzeczywiście, ta wersja jest bardziej niż kreskówka zbliżona do historii opowiedzianej w balladzie.

Szczególnie wzruszyła mnie aluzja do ostatnich słów utworu. Pojawia się ona w scenie, kiedy Mulan jadąc konno po polu widzi dwa zające biegnące obok siebie.

Po powrocie do domu opowiada o tym swoim rodzicom, zaznaczając jednak, że nie była

w stanie rozpoznać, które ze zwierząt było samcem a które samicą. Jest to niemal dosłowny cytat ostatnich wersów “Ballady o Mulan”:

“Samce zająca lubią kopać i tupać, samice zająca mają mgliste i szkliste oczy. Ale jeśli zające biegną obok siebie, kto zgadnie, który jest nim, a który nią?”

Legenda i starożytny poemat przekazują to, co wraca w tekstach kultury wieku XXI: że kobieta i mężczyzna mogą być zupełnie inni, lecz gdy walczą o coś dla nich najcenniejszego, gdy chcą coś osiągnąć, nie ma między nimi różnic.



 

Łucja Budzan

 

Comments


bottom of page