Podania głoszą, że 18 czerwca 1815 roku w prowincjonalnej niderlandzkiej miejscowości Waterloo francuski marszałek Michel Ney szukał śmierci. Pomimo usilnych starań nie udało mu się jej znaleźć. Fakt ten niechybnie uznać należy za osiągnięcie, wszak w trakcie stu napoleońskich dni śmierć była żywiołem obecnym, zbierała owocne żniwo. Marszałek Ney pomimo swojej brawury i szokującej odwagi nie zszedł tego upalnego dnia do otchłani.
Może już wówczas skazano go na inny los? Może magiczna siła chroniła go na polu bitwy, by dłużej świadczył o wielkości Francji suwerennego ludu? 4 grudnia Francuzi osądzili męża stanu winnym zdrady stanu. 20 listopada 1815 roku marszałek Ney urodzony w Saarlouis okazał się być Niemcem, co udowadniał prawnik. Oskarżony postawił się próbie obrony i przypieczętował swój pluton. Pozostał Francuzem.
7 grudnia późną jesienią, ciemnego i mroźnego dnia, w okolicy Ogrodów Luksemburskich odziany czarno marszałek stanął naprzeciw Białego Terroru, zabronił wiązania sobie oczu i wydał ostatni rozkaz.
Żołnierze! Kiedy dam rozkaz do wystrzału, strzelajcie prosto w moje serce. Czekajcie na rozkaz. To mój ostatni. Nie zgadzam się z wyrokiem skazującym. Walczyłem w stu bitwach dla Francji i w żadnej przeciwko Niej… Żołnierze, ognia!
Na obrazie Jean-Léon Gérôme’a cylindrowaty kapelusz leży na ziemi przykrywając błoto, obok swego rozstrzelanego właściciela. Nakrycie głowy okrywa ziemię, do której wrócił marszałek. Może więc nadal go chroni? Pluton odchodzi w dal zostawiwszy marszałka na mokrej glebie. Na podziurawionym wystrzałami kul murze widnieje niewyraźny napis.
„Niech żyje cesarz!”
Jakub Krok
08.01.2023
Comments