Siedziała na jego kolanach, swoją głowę położyła na jego piersi, a on czule podpierał jej plecy prawym ramieniem. Uwielbiała, gdy w ten sposób rozmawiali, widziała wtedy z bliska jego piękną twarz, dostrzegała każdą emocję wypisaną w jego piwnych oczach, a formujące się słowa czuła jeszcze zanim wydostały się na zewnątrz, gdy delikatnie drżały w klatce piersiowej, w sercu.
W powietrzu unosił się zapach kawy, przyciszone dźwięki jazzu, którego bardzo lubiła słuchać w takie powolne popołudnia, było jej ciepło i bezpiecznie. „No ciężko mi dziś było.” - zaczęła się zwierzać. „Wiesz, ja serio uznawałam ją za lojalną. Tak sobie czasem myślałam, że jak dobrze, że w końcu znalazłam dobrą współpracownicę, z którą się dobrze dogaduję, choć tam czasu na gadanie nie mamy za wiele, ale wiesz, zawsze coś tam się odezwiesz, poza tym lunch miło spędzić z kimś. No ale jaka ja głupia byłam. Wystawiła mnie, oczywiście, gdy tylko się nadarzyła okazja, zagrała na swoją korzyść. Wkopała mnie do najgorszego projektu. Powdzięczyła się trochę do szefa i teraz jest jego ulubienicą i od niej zawsze zaczyna przydział, a mi wpycha najgorszą robotę. No ale co mogę na to poradzić, nie będę przecież udawać, że go szanuję.” Pokiwał głową ze zrozumieniem i uśmiechnął się, delikatnie przerywając trudne emocje, żeby nieprzyjemny nastrój nie zepsuł im tej niewinnej chwili czułości. Wiedział, że tak najlepiej ją uspokoi, że w ten sposób uchroni ją przed „nakręceniem się”, przed pożarciem przez bolesne refleksje. „Ach jaki ty jesteś wspaniały” podniósł brwi i zaśmiał się „no przepraszam, że tak ci słodzę, ale to prawda.” Tym razem to ona się zaśmiała, lecz już zaraz w jej głosie przez uśmiech przebrzmiała smutna i gorzka nuta „A wiesz, że już traciłam nadzieję? To znaczy, oczywiście, kiedy byłam mała, byłam pewna, że właśnie taka przyszłość mnie czeka, widziałam ciebie, to wszystko wspaniałe, co robisz, co razem robimy, nasze mieszkanie” uśmiechnęła się i pokiwała głową „nawet, nawet ślub i małe dzieci, wspólną starość…” przerwała „ale z czasem przestawałam wierzyć, że to kiedykolwiek może się stać rzeczywiste, przestawałam wierzyć, że istniejesz, że takie coś jest mi pisane” znowu urwała. Wzięła głęboki oddech, żeby się nie rozpłakać i mocniej wtuliła głowę w jego ciepłą, silną pierś. Nie musieli już nic mówić, wiedziała, że on jest cały dla niej i chciała być cała jego. Czuła się szczęśliwa, czuła, że po tylu latach znalazła dom, swoje schronienie, gniazdo. Chciała żeby on też wiedział, chciała mu przekazać, jak idealny jest dla niej. Ale brakło jej słów, w żadnym języku nie da się tego wyrazić. To był jeden z tych momentów, gdy potrzeba czegoś więcej niż słów. Uniosła się delikatnie i spojrzała głęboko w jego oczy, chciała tym spojrzeniem przekazać to całe szczęście, emocje, wdzięczność, pragnienie, nadzieję i wieczną obietnicę. Podniosła dłoń, żeby dotknąć jego policzka, by zarysować jego piękną żuchwę, by dotykiem potwierdzić to wszystko, co mówiły niekłamiące oczy, to wszystko, czego słowa nie potrafią wyrazić.
Lecz natrafiła na pustkę. Rozpłynął się. Zniknął.
Siedziała sama, na obcym, kłującym fotelu. „Cholera.” syknęła „Znowu za dużo sobie wyobraziłam” pomyślała i westchnęła. Lodowata łza wyryła czarną wstęgę na rozpalonym policzku. Kobieta sprawnie starła ją serwetką. Szybko pomachała rzęsami i już zaraz oczy miała na powrót suche, a poza mikroskopijnym uszczerbkiem na makijażu, po przeżytym rozpadzie, nie pozostał żaden ślad. Odchrząknęła nerwowo i wstała. Strzepnęła z ołówkowej spódnicy nieistniejące okruszki. Wzięła torebkę i przyspieszonym krokiem skierowała się do drzwi. Opuściła kawiarnię i skierowała się do apartamentu. Uparcie pustego apartamentu.
Toutes les larmes
Comments